piątek, 30 maja 2014

Vakacyjneska.

















Każdego roku po zimie złej, przychodzi taka pora, że żyć się chce…

Lato. Tradycyjnie zaskakuje, napędza i pobudza. Nie da się ukryć, że to cudowna pora roku. W połączeniu z ciepłą wiosną i taką samą wczesną jesienią daje nam pół roku przyjemności. Ok, lubię śnieg, ale zdecydowanie wolę TEN okres. Z wielu powodów. Przede wszystkim słońce. Należę do istot zasilanych bateriami słonecznymi. Szarości uwielbiam, ale głównie na własnym tyłku. Niebo wolę niebieskie. Przeważnie. Lubię jak świeci, jak grzeje, jak jest miło i przyjemnie. Lubię opalać nogi, lubię je pokazywać. W ogóle lubię gołe nogi. Rajstopy toleruję do kozaków i botków, ale już zwykłe szpilki zdecydowanie wolę bez. Taki typ. Lubię to, że mogę wyjść z domu tak, jak stoję, bez cudowania z milionem dodatków… Na liście ochów i achów są jeszcze wszystkie cudowne typowo letnie dania i napoje, jest hamak i huśtawka, siedzenie na balkonie z lampką wina, są grille, jest dłubanie w ogrodzi, luz, zupełnie inny niż luz zimowy (mimo większej ilości rzeczy do zrobienia) i są ludzie, którzy na chwilę sprawiają, że przestaję być aspołeczna. W tym miejscu powinnam wyjaśnić, że nie mam na myśli tych mas turystów, tylko wybrane jednostki, które pojawiły się w moim życiu i jestem bardzo szczęśliwa, że cały czas się przez nie przewijają. 
Lato to również masa wspomnień. Tych najlepszych, najciekawszych, najbardziej szalonych i najgłębiej skrywanych. 
To morze możliwości...

To jest lato, więc korzystaj ile chcesz!




niedziela, 25 maja 2014

750, czyli Bałtyk jest chłodnym morzem, ale...


750 post, ostatnia prosta do 1000. Tym razem nie musiałam główkować, czym by się tu z Wami podzielić, bo zdjęcia wpadły same. W czwartek, korzystając z niezwykłej pogody postanowiłam zmierzyć się z Bałtykiem. Okazał się szalenie przyjazny i łatwy do ujarzmienia. Spodziewałam się wykręconych kostek, a skończyło się na tym, że nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić z wody… Bardzo przyjemne zaskoczenie! Kolejny raz przekonałam się, że warto ulegać impulsom. Trzeba czasem odpuścić, rzucić wszystko i zrobić coś przyjemnego, szalonego, po prostu coś innego. Żeby nadać codzienności smaku, żeby się zresetować. Niezwykle ważnym jest, żeby wykorzystywać każdy dzień, każdą chwilę. Informacje, które mnie ostatnio bombardują, sprawiają, że za najmądrzejsze słowa, które kiedykolwiek słyszałam, uważam: żyj, tak, jakby każdy dzień był twoim ostatnim. Myślę, że gdybym w stu procentach stosowała się do tej zasady, byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie miałabym czasu na to, żeby go marnować. Właściwie teraz też go nie mam. Zaczynając od drobiazgów - lato za pasem, kolejny kostium w drodze, a ja zdecydowanie nie wyglądam, jakbym była na nie gotowa. Ba! Bliżej mi do tego, żeby odziać się w futro niż rozebrać do bikini! Zima zaskakuje drogowców, lato tradycyjnie zaskakuje Dominikę. Myślę, że w tym roku królową plaży nie zostanę, ale nic nie motywuje bardziej niż oglądanie Aniołków VS, więc kto wie, może uda mi się zaskoczyć samą siebie!











piątek, 23 maja 2014

Kompromisy.









 Kolejny raz mam dla Was porcję tego, co lubię najbardziej: czarno-biały zestaw, woda w tle, paski, kocie okulary i ulubiona kurtka. Od tego szczęścia aż się kręci w głowie...
A w ramach ciekawostki kolejne płaskie buty w mojej kolekcji. Okazuje się, że ja - maniaczka obcasów i pewnych wysokości, z wielu powodów muszę zejść na ziemię. Tryb życia, który prowadzę, w pewnym sensie to na mnie wymusił. Trochę mi żal, bo lepiej się czuję, kiedy stoję ciut nad ziemią, ale w życiu potrzebne są kompromisy. Te płaskie buty to jeden z nich. A przecież jestem za stara na gówniarskie bunty, nie będę tupać nogą, jak rozwydrzona pięciolatka. W zasadzie to wszystko dla własnego dobra, żeby nie robić z siebie kretynki… W nagrodę mam plażę. I szafę pełną szpilek czekających na pierwszą lepszą okazję! To sprawia, że każda z nich (z tych okazji) cieszy jeszcze bardziej… 

wtorek, 20 maja 2014

Przebłyski.











Sto pięćdziesiąt razy skasowałam dziś pierwsze zdanie. Jakie to szczęście, że nie piszę na kartkach, siedziałabym już na stercie zgniecionych w kulki stron. Palce miałabym całe umazane atramentem. Bo pisałabym piórem! Ewentualnie jakimś żelowym długopisem, który równie rozkosznie rozmazuje się na papierze i dłoni. Dziwne, że to lubię, prawda? Ale może gdybym pisała na papierze, bardziej bym się starała. Żeby nie marnować kolejnych stron, wzniosłabym się na wyżyny intelektualne i machnęłabym zgrabny tekścik. O tym, że wraca do nas to, co dajemy innym. O tym, że nasze nastawienie do ludzi i świata ma ogromny wpływ na to,  jak nas odbierają. O tym, że ważne są szczegóły, drobne gesty, pojedyncze uśmiechy. Ale nic z tego. Wyczynem jest sklecenie kilku koślawych zdań. Znowu zastała mnie tu późna noc. Kolejny raz nie wyjdzie tak, jakbym tego chciała. Powinnam przecież błyszczeć, jak te zdjęcia. Tymczasem chowam się za nimi i łudzę się, że to wystarczy, że one odwalą za mnie całą robotę. Ale to chyba nie tak. Liczy się całość. Duża kokarda, ładny papier, intrygujący kształt i zawartość, która jest niezwykle miłym zaskoczeniem. Tak to sobie wyobrażam. I ten element zaskoczenia jest cholernie ważny. Żeby nie było nudno, żeby nie było do końca przewidywalnie. Trochę uzależniająco. To chyba też byłoby przydatne… Żeby było inaczej niż wszędzie, klimatycznie, przytulnie i miło, zabawnie, choć odrobinę inteligentnie. Żeby było tak zawsze, żeby to nie były tylko okazjonalne przebłyski. Usłyszeć ŁAŁ, żeby się potem unosiło echem.  Ale bez fajerwerków, na małą skalę. Zawsze walałam kameralne klimaty. Marzy mi się stworzenie takiego miejsca. Tyle, że mam burdel w głowie i to mi trochę sprawę utrudnia. Z drugiej strony obecny stan rzeczy nie daje mi spokoju. Wściekam się sama na siebie, że tak daję dupy na tym polu. Co z tego, ze coś tam mi się marzy, że chciałabym tak, czy siak… Liczy się to, co jest. To, czego można dotknąć, zobaczyć. Na iluzję i złudzenia nie ma czasu, ani miejsca. Słyszałam, że to trudne czasy dla marzycieli. Jeśli stoi się w miejscu i nie robi nic, żeby te swoje marzenia (choćby najmniejsze) spełnić - owszem, są ciężkie, ale nie mam zamiaru odczuwać tego na własnym tyłku. 
Tyle względem wstępu. Wielokrotnie przekonałam się, że słowa wypowiedziane na głos mają większą moc. Więcej znaczą, dłużej krążą.

niedziela, 18 maja 2014

Kontrasty.













Kontrasty. Uwielbiam. W zasadzie cała się z nich składam. 
Może to dlatego tak mnie do nich ciągnie…
A czerń z bielą wygląda pięknie. Zawsze!