wtorek, 31 marca 2015

Kolejne jutro.


















Kolejny raz wpadłam w pułapkę jutra. Magiczne słowo. Mówi się, że to najbardziej zapracowany i zajęty dzień świata. Zdecydowanie coś w tym jest. Jutro usiądę do bloga, jutro odświeżę sobie fryzurę, jutro wejdę do szafy i przygotuję ją na wiosnę, zrobię też świąteczne zakupy, może trochę posprzątam, posiedzę przy maszynie, zaprojektuję nową metkę, wsiądę na rowerek, wykonam moją porcję ćwiczeń, poczytam nową książkę, przerobię sobie spodnie i może to nieszczęsne futerko, które czeka od jesieni… Jutro obejrzę też film, na który mam ochotę od dwóch tygodni, trochę popracuję, zrobię też oczywiście wszystko to, co muszę robić każdego dnia. Jutro powinno być z najmocniejszej i najbardziej elastycznej gumy na świecie. Muszę wspominać o tym, że te słowa, które sobie tutaj piszę, też chciałam przerzucić na jutro? Bo dziś tradycyjnie jestem zmęczona, śpiąca i szczerze nic mi się nie chce. Łóżko jest szczytem moich marzeń. Najwyższym szczytem największych marzeń. I wiecie co? Czuję, że jutro będzie dokładnie tak samo. Będę tak samo śpiąca i zmęczona. Tak samo nie będzie mi się nic chciało. I właśnie dlatego dziś (a nie jutro!) postanowiłam poświęcić kilka chwil na bloga. Cóż właśnie kończy się kolejny miesiąc. Miał być lepszy… Okazało się, że jutro wygrało i marzec został kolejnym żałosnym miesiącem. Znowu wpisów było beznadziejnie mało, mimo że jeśli chodzi o zdjęcia, wcale nie było tak źle (tak, tak z tego akurat cieszę się ogromnie i mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej!). Muszę kopnąć się w tyłek, żeby kopnąć w tyłek to całe jutro. Pora zakończyć ten toksyczny związek raz na zawsze. Dosyć już tych zmarnowanych chwil, czasu przeciekającego przez palce. Wcale nie chcę wszystkiego robić jutro! Jeśli miałabym taki plan, pewnie w ogóle nie wyszłabym z łóżka, przytłoczona nadmiarem zaplanowanych zajęć! Tak czy inaczej, jutro okaże się co z tego wszystkiego wyjdzie...


sobota, 21 marca 2015

WIOSNA!


Wiosna! Powitała nas listopadowym chłodem, wiatrem, deszczem i cóż, śniegiem! Zaprezentowała swoją najciemniejszą stronę, czyli teraz będzie już tylko lepiej. Czekałam na nią, jak się czeka na najbliższą osobę, której podróż nieoczekiwanie się przedłuża… Czułam ją w powietrzu już od jakiegoś czasu. Sprawiała, że czułam radosne podniecenie ciepłem, słońcem, pojawiającymi się pąkami… Była coraz bliżej i dawała o sobie znać. Ale teraz w końcu jest. Doszła, przyszła i już zostanie, musi zostać! I nieważne w co przyszła odziana. Śnieżną burzą by mnie nawet nie zwiodła! Jest i przyniosła ze sobą spokój, nawet jeśli za oknem go chwilowo nie widać. Przyszła z tą cudowną pewnością, że teraz naprawdę będzie już tylko lepiej. Słońce będzie świeciło mocniej, dni będą coraz dłuższe i dłuższe, wieczory coraz cieplejsze… Już nie będzie szaro, smutno i depresyjnie. Matko, jak ja się cieszę! Nie zniosłabym już dłużej tego potwornego czekania, karmienia się okruchami, które rozrzucała od niechcenia. Mimo, że ta zima była łagodna, stosunkowo szybko minęła, stosunkowo spokojnie, okropnie mnie zmęczyła. Pomijając wszystko inne, ta ciągła ciemność doprowadzała mnie do szaleństwa. Pozapalane lampy wcale nie przynosiły ukojenia. W sumie nic go tak naprawdę nie przynosiło. Chodziłam senna, trochę po omacku, czułam jak wszystko przecieka mi między palcami, a to naprawdę koszmarne uczucie. Koszmarny stan. Taki sen, który wcale się nie śni, ale ciągnie się w nieskończoność, męczy, dręczy, wpędza w nicość i ironicznie się uśmiecha… Pora się otrząsnąć, umyć oczy z resztek snu, już jest dobrze... Dziękuję, że już jesteś, teraz czas na wielkie rzeczy!

























czwartek, 19 marca 2015

Black, not bad.




















 Mała czarna, na tyle mała, że nieśmiało chowa się pod płaszczem. Z kolei płaszcz ma tu swoją premierę. Od jesieni czekał na swój pierwszy raz. Szczerze się zdziwiłam, jak go zobaczyłam wczoraj na wieszaku. Z jednej strony zapomniałam, że go mam, z drugiej wierzyć mi się nie chciało, że tak mogło się stać… Pomijając wszystko inne - on przecież jest w cętki! Podejrzewam, że każdy z Was już doskonale wie, że to jeden z moich ukochanych wzorów… Nie przypuszczałam, że coś z mojej własnej szafy jest w stanie mnie zaskoczyć. No dobra, poza magicznie kurczącymi się ubraniami, tym dziwię się bez końca, jak tylko na takie trafię! Kontrastem do małej czarnej mają być duże kozaki. Jeśli tak można je nazwać, w końcu ich rozmiar to przeciętne i bardzo przyzwoite 38… Tak czy inaczej noszą zaszczytny(?) tytuł moich najwyższych (najwyżej sięgających, bo obcasy pewnie znalazłyby się wyższe) butów. Taki oto prawie całkowicie czarny zestaw (torba rozjaśniająca całość jest szara!) postanowiłam zaserwować Wam przy okazji szybko kończącej się zimy. Jakoś tak, kurczę, lubię te wszystkie ciemne klimaty. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale bardzo dobrze się w nich czuję. Dobrze i ładnie. Cokolwiek miałoby znaczyć słowo ładnie... A Wy lubicie ciemną stronę szafy? Gracie w czarne?