środa, 27 października 2021

#Gliwice

 

Wspomniałam ostatnio, że od lat tworzę mapę moich miejsc. Miejsc, które są dla mnie ważne, pięknych miejsc, do których uwielbiam wracać, miejsc przepełnionych dobrymi wspomnieniami. Z każdym rokiem wzbogacam ją o nowe punkty, zdarza się też, że coś bezpowrotnie z niej znika, ale to na szczęście rzadziej. Te moje miejsca nigdy mi się nie nudzą, wracam do nich zawsze z tym samym uśmiechem na twarzy. Ogromną radość sprawia mi odkrywanie nowych, ale cytując klasyka - lubię wracać tam, gdzie byłem już, lubię wracać w strony, które znam, po wspomnienia zostawione tam, by się przejrzeć w nich...* Niektóre z tych miejsc mam na wyciągnięcie dłoni, od innych dzielą mnie kilometry, długie godziny podróży. A wszystkie łączy jedno, ja.

I tak, kiedy jesień pojawia się na horyzoncie, kiedy złote liście lecą z drzew, a ze spaceru wracam z kieszenią wypchaną kasztanami i żołędziami, kiedy powietrze robi się chłodne i coraz szybciej robi się ciemno, wtedy zaczynam bardziej tęsknić za Gliwicami. To zabawne, że jesienią brakuje mi ich jakby bardziej, tęsknię mocniej, ale tak jakoś wychodzi. Kto wie, może to dlatego, że właśnie jesienią pojawiły się w moim życiu. No i jesienią chyba też najcześciej je odwiedzam. Część z Was wie, że Gliwice mają szczególne miejsce w moim sercu. Tym, którzy tego nie wiedzą, zaraz po krótce wyjaśnię, jak doszło do tego, że stały się tak ważnym punktem.

poniedziałek, 18 października 2021

Rysa na szkle.

Niczym bumerang krążą mi po głowie zdania. Urywki całości, której nie jestem chyba jeszcze w stanie zgrabnie ułożyć, ale muszę się w końcu spiąć, żeby to zrobić. Wracają nieustannie. Po przebudzeniu, chwilę przed zaśnięciem, na spacerze i podczas zmywania. Myślę, że dopóki ich z siebie nie wyrzucę, nie przestaną mnie dręczyć. Chociaż kto wie, może to wcale nie wystarczy...

Łudziłam się, że to może jesień, więcej czasu i więcej ciemności, ale nie, to przecież wcale nie to. W głębi duszy doskonale wiem co to jest. W końcu znam ten cierpki smak, jak nic innego na świecie. Towarzyszy mi odkąd pamiętam. Mam to pod skórą. 

Niczym bumerang wracam do napisania tego, co tak krąży. Nie zliczę, która to już próba, które podejście. Siadam, piszę, skreślam, wymazuję, usuwam. Znów próbuję. To wydaje się takie szalenie proste, a jednocześnie jest trudniejsze niż wszystko dotychczas. Trudne, bo bardzo moje, bardzo niewygodne i bardzo, po prostu.

poniedziałek, 4 października 2021

Moment, który mamy.

 

Kilka dni temu, między odstawianiem grzybków w occie na półkę w piwnicy i czymś równie banalnym, codziennym, zwyczajnym, dostałam wiadomość o śmierci pewnej dawno nie widzianej, ale od zawsze obecnej w naszym życiu osoby. Na kilka sekund czas się zatrzymał, bo była to niesamowicie nagła i szokująca wiadomość. Świat zadrżał. Oczywistym jest, że zalała mnie fala smutku i żalu, że już nigdy, że to takie ostateczne. Nie spodziewałam się tego zupełnie. Kolejnej znajomej twarzy mniej. Takie to dziwne.

Jeszcze wcześniej, dosłownie dzień lub dwa, w serialu, który oglądam, padło zdanie typu: bądź dobry dla swoich ludzi, nigdy nie wiesz, kiedy widzisz ich po raz ostatni.

sobota, 2 października 2021

Było sobie lato.


Minął wrzesień. Miał być długi i piękny. Miał być ciepłym przedłużeniem lata. Chciałam chodzić na plażę, jeździć na rowerze, wieczorami czytać na balkonie książki, pić kawę w ogrodzie i nadrabiać wszystko, czego nie zdążyłam zrobić przez ostatnie miesiące. Wyszło, jak wyszło. Szybko minęło. Koszmarnie szybko, nawet nie wiem kiedy. Jesień mnie zaskoczyła, zaskoczył mnie chłód, ciemność i zimno wieczorów.
Minął wrzesień, a wraz z nim odeszła nadzieja na plażowanie. Zamiast wieczorów na balkonie przyszła pora na wieczory z kocem. Przyszła ochota na filmy, myśli krążą wokół Simsów, a grzane wino nieśmiało puszcza oko.