środa, 27 października 2021

#Gliwice

 

Wspomniałam ostatnio, że od lat tworzę mapę moich miejsc. Miejsc, które są dla mnie ważne, pięknych miejsc, do których uwielbiam wracać, miejsc przepełnionych dobrymi wspomnieniami. Z każdym rokiem wzbogacam ją o nowe punkty, zdarza się też, że coś bezpowrotnie z niej znika, ale to na szczęście rzadziej. Te moje miejsca nigdy mi się nie nudzą, wracam do nich zawsze z tym samym uśmiechem na twarzy. Ogromną radość sprawia mi odkrywanie nowych, ale cytując klasyka - lubię wracać tam, gdzie byłem już, lubię wracać w strony, które znam, po wspomnienia zostawione tam, by się przejrzeć w nich...* Niektóre z tych miejsc mam na wyciągnięcie dłoni, od innych dzielą mnie kilometry, długie godziny podróży. A wszystkie łączy jedno, ja.

I tak, kiedy jesień pojawia się na horyzoncie, kiedy złote liście lecą z drzew, a ze spaceru wracam z kieszenią wypchaną kasztanami i żołędziami, kiedy powietrze robi się chłodne i coraz szybciej robi się ciemno, wtedy zaczynam bardziej tęsknić za Gliwicami. To zabawne, że jesienią brakuje mi ich jakby bardziej, tęsknię mocniej, ale tak jakoś wychodzi. Kto wie, może to dlatego, że właśnie jesienią pojawiły się w moim życiu. No i jesienią chyba też najcześciej je odwiedzam. Część z Was wie, że Gliwice mają szczególne miejsce w moim sercu. Tym, którzy tego nie wiedzą, zaraz po krótce wyjaśnię, jak doszło do tego, że stały się tak ważnym punktem.

Zaczęło się właśnie w październiku. Splotem różnych wydarzeń zamieszkałam w Gliwicach. W mieście zupełnie mi obcym. Byłam w pierwszej klasie liceum. Nikogo nie znałam i byłam z Końca Świata, z Dalekiej Północy. Bardzo szybko okazało się jednak, że jest pięknie, że w szkole są fajni ludzie i wszystko jest super. Poznawałam miasto i się nim zachwycałam. Wtedy nie miałam pojęcia, ile to wszystko będzie trwało, czy będę tam chwilę, czy całe życie. Finalnie spędziłam tam trzy lata. Trzy fantastyczne lata, niezliczona ilość wspomnień i cudownych chwil. Wiadomo, że bywało też strasznie i smutno i źle, ale to głównie w szkole, poza nią było na najlepiej. Liceum, czyli taka trochę dorosłość (chociaż wtedy za to trochę to bym fochem zabiła...). Wspaniale spędziłam tam czas, bawiłam się na kosmicznej ilości imprez i koncertów, spacerowałam, chodziłam do kina, polowałam na ciuchy na wyprzedażach, przesiadywałam w parkach, poznałam mnóstwo ludzi. Przyszła matura, te kasztany, które teraz zbieram, wtedy kwitły. Było pięknie, ciepło i słonecznie. Potem był pociąg nad morze. W pociągu ja i moje wielkie, cholernie ciężkie torby. Gliwice stawały się wspomnieniam. Zostawiłam tam spory kawałek serca. Tam dorosłam, zmieniłam się po raz pierwszy, chociaż może to wcale nie był pierwszy raz...  Wyjechałam, by wracać. To było pewne. Każdy powrót, choćby na kilka chwil, choćby po długiej przerwie, jest jak powrót do domu. Wracam do ulic, którymi chodziłam, do parków, w których siedziałam, wracam do ludzi i miejsc. Poniekąd wracam do siebie. Obserwuję zmiany, odtwarzam stare trasy, siadam na ławce i patrzę, jak toczy się życie. Odkrywam nowe miejsca. Zastanawiam się, jak by to było, gdyby... Potem mija jakiś czas, tęsknota ściska mnie za serce i znów siedzę w pociągu relacji Gdynia-Gliwice. Umawiam się z kimś na rynku, zaglądam do knajpki, w której byłam na jakiejś randce, spaceruję po parku, chodzę tymi wszystkimi uliczkami, które uwielbiam, podziwiam kamienice, zaliczam wszystkie stałe punkty wycieczki, robię zdjęcia, zbieram nowe wspomnienia. Przeszłość puszcza mi oczko. Tu przystanek, na którym siedziałyśmy z koleżanką i gadałyśmy bez końca, kiedy odjeżdżał mi jeden tramwaj za drugim, był śnieg i było zimno, ale to nieważne, bo przecież miałyśmy jeszcze ciastka i tyle do obgadania. Tam ławka, na której siedziałam przed maturą z fantastycznym chłopakiem, z którym uwielbiałam spędzać czas. Plac zabaw z huśtawką, na której powinna być tabliczka z moim nazwiskiem, tyle się na niej huśtałam. Gdzieś tam piliśmy najtańsze z tanich win przed kolejną super imprezą w Spirali. Tutaj złapał mnie za rękę chłopak, który tak bardzo miał to zrobić i byłam chyba wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie... Tyle malutkich, w zasadzie zupełnie nieistotnych wspomnień, które mimo wszystko towarzyszą mi do dziś. Chwile i wydarzenia, które mimo błahości się na mnie odbiły. To faktycznie tak jest, że wracam w jakieś miejsce i przeglądam się we wspomnieniach. Lubię do nich wracać. Lubię widzieć różnicę między obecną mną i tamtą sprzed lat. I bardzo, bardzo mocno lubię wracać do Gliwic. Do miasta, które jest mi tak bliskie. Jestem szczęśliwa, że tym szalonym splotem wydarzeń tam wylądowałam, że ta moja pokręcona droga zahaczyła o Południe. Dzięki temu zawsze będę dziewczyną z Dalekiej Północy z odrobiną Śląska pod skórą. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.

Na zdjęciach przepiękne Pławniowice, które odwiedziłam podczas ostatniego pobytu w Gliwicach, w październiku 2019. 













* Zbigniew Wodecki - Lubię wracać tam, gdzie byłem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz