piątek, 16 stycznia 2015

Wszystko się kręci.




Oto przed Wami przykład, jak to się wszystko kręci wokół butów. Ze wszystkich rzeczy świata najczęściej choruję właśnie na nie. Od dawna. Systematycznie. Bardzo intensywnie. Potrafią całkowicie zawrócić mi w głowie, sprawiają że wariuję, nie mogę myśleć o niczym innym. Takie sobie opętanie… Z tymi, które Wam dziś pokażę, nie było inaczej. Przed Świętami trafiłam do galerii i tam, wśród miliona innych rzeczy, były TE buty. Nie ukrywam, że podobało mi się dużo różnych rzeczy (nie tylko butów), ale to właśnie one sprawiły, że oszalałam. Pierwsze w oczy rzuciły mi się białe. I w sumie bym przy nich została, gdyby nie kategoryczny sprzeciw domowników. Były jeszcze granatowe, brązowe i te czarne. Prawdziwe cudeńka. I przede wszystkim na koturnie, a nie obcasie (postanowiłam nie kupować w tym roku kozaków na obcasie, bo mam ich ponoć za dużo, ech!). Najchętniej wzięłabym wszystkie cztery pary! Z kilku mniejszych i większych powodów wróciłam jednak do domu bez nich. Znaczy bez żadnych. Myślałam, że przez Święta i całe to zamieszanie o nich najzwyczajniej zapomnę, szczególnie, że pod choinką czekało na mnie moje największe obuwnicze marzenie całego ubiegłego roku (choć pokusiłabym się o stwierdzenie, że to było moje największe obuwnicze marzenie ever!). Ale nic z tego. Jak się robaczek w głowie zalęgnie, to nie ma zmiłuj! Dzień po Świętach byłam już szczęśliwą posiadaczką owych cudeniek… Swoją drogą do teraz jestem w szoku, ile ludzi robi zakupy zaraz po Świętach! Mi normalnie takie rzeczy do głowy nie przychodzą. Ba! To był mój pierwszy raz i zapewne nie powtórzy się zbyt szybko.
Z tej wielkiej radości prezentuję Wam dziś zestaw, który powstał całkowicie pod nie. Pewnie będzie ich jeszcze mnóstwo! Zabawne, że zmuszają mnie do połączenia, którego w sumie nawet nie lubię! To prawdopodobnie też się jeszcze z czasem zmieni… Słowem, dziś klasyka gatunku.