środa, 30 listopada 2011

Fioletowa zmiana planów.

Chciałam uderzyć w zupełnie inny klimat, ale przeglądałam zdjęcia i trafiłam na te. Były robione równiutkie pół roku temu, więc nie mogłam się oprzeć. Tak więc dzisiejsze będzie jutro, a dziś zaserwuję trochę majowego wiatru. I znowu trochę fioletu. I moje ulubione baletki... I do jutra!





wtorek, 29 listopada 2011

Między Królową Śniegu a Yeti.

Chodzi opinia, że zachody słońca są oklepane. Może i są, ale ja osobiście je lubię, szczególnie że praktycznie nie trafia się dwa razy identyczny (tak jak w piosence Maanamu...). Namiętnie też go fotografuję, a co! Możliwe, że to może świadczyć o moim tandetnym guście, nie będę się sprzeczać.
Ale wrócę do mojej sukienki, którą również lubię. Tak samo, jak kolory (czy może ich brak), które założyłam. Pojawiają się w szafie (raz na jakiś czas) takie rzeczy, które wprowadzają chaos. Przewracają wszystko do góry nogami i obejmują rządy. I ta sukieneczka właśnie taką rewolucję zrobiła. Bo ciepła, bo ładna, bo w dobrym kolorze... Co prawda brakuje śniegu, który podkreśliłby jej niezwykłą urodę, ale wszystko w swoim czasie. Nie wiedzieć czemu nie czekam jeszcze na śnieg. Polubiłam trwającą jesień. Jest ładnie, temperatura nie zabija, buty nie przemakają, ani się nie ślizgają... No i przede wszystkim można nosić futra, baletki, lekkie sukienki, grube swetry... Można wszystko. W dowolnej kombinacji. Powiecie, że zawsze można wszystko. Oczywiście, ale ja kieruję się przy ubieraniu temperaturą, a to ogranicza, uwierzcie. 







poniedziałek, 28 listopada 2011

Fioletowy jest ok.


Kolor, który nigdy nie trafił na listę moich ulubionych. Mimo, że jak się okazuje bardzo go lubię i dobrze się w nim czuję. Tak to jest z tymi ulubionymi kolorami... Jestem na etapie stwierdzania, że nie mam tego jednego jedynego. Uwielbiam szare rzeczy, ale równie dobrze czuję się we wszystkim co krzykliwe. Lubię też klasyczną czerń, biel i wszelkie ich kombinacje. Delikatne pastele też są rewelacyjne, te wszystkie pudrowe róże, delikatne beże... I jak niby miałabym wybrać ten jedyny, najlepszy, ulubiony... Z kolorami jest jak z muzyką. Z jednej strony uwielbiam Vivaldiego i Maanam, z drugiej Gorillaz i The Beatles. Może właśnie dlatego tak bardzo lubię wszelkie szarości. Mimo uwielbienia dla biało-czarnej podstawy widzę wszystko, co pomiędzy... I fioletowy też jest świetny.




niedziela, 27 listopada 2011

Z samego dna (szafy).

Przyznaję, że ostatnio dość mocno związałam się z moją szarą czapką. Może zbyt mocno, bo jak złośliwie zauważył mój brat, pojawia się na większości zdjęć. Coś w tym jest, tak więc dziś ją porzuciłam. Oczywiście tylko na chwilę, króciutkie wakacje jej robię. Niesamowite, jak niektóre rzeczy możemy często nosić i zupełnie się nie nudzą, a inne często ładniejsze, leżą gdzieś w szafie praktycznie zapomniane. Zainspirowana lekko kąśliwą uwagą postanowiłam przyjrzeć się temu, co leży w szafie półkę niżej. Bo chyba istotnie idę czasem na łatwiznę, bo jak inaczej nazwać katowanie owej szarej czapy? Nie jest moją jedyną, ale jakoś tak zawsze jest pod ręką... Z tej okazji wyciągnęłam buty, których w tym sezonie jeszcze nie nosiłam. Ci z Was, którzy są tu ze mną od początku, powinni je pamiętać. I spodnie z samego dna szafy wyciągnęłam, istne szaleństwo. 
Podejrzanie wzięło mnie dziś na różnego rodzaju przemyślenia. Niestety wypadam w tym moim zestawieniu raczej kiepsko. Wiecie, chyba wszystko porozchodziło mi się na różne strony. Tyle, że żadna z tych stron nie jest tą, w kierunku której chciałam iść. Kiepsko, kiepsko panno Herrmann! 
Może to wietrzysko sprawiło, że mam taki przeciąg w myślach. Czasem porządny wiatr jest oczyszczający. A na poprawę humoru mój leopard, ot co!







Coś szarego.









piątek, 25 listopada 2011

Historia pewnego swetra.

Pamiętacie cudowny pokaz Chanel na jesień-zimę 2010/2011? Jeśli nie (albo jeśli nie oglądaliście) to polecam - part1 i part2. Ja jestem zakochana w tym pokazie do dziś. Jest absolutnie fantastyczny. I to właśnie od niego zaczyna się historia. Zobaczyłam ten pokaz i zapragnęłam czegoś w tym stylu. Oczywiście 'czegoś' nie do końca tyczyło się jednej, konkretnej rzeczy, bo najchętniej zostałabym posiadaczką wszystkich modeli... Ale do rzeczy. Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy był właśnie ten sweter. Choć może bardziej pasującym określeniem jest sukienka. Znalazłam wełnę i odpowiedni kawałek futerka. Mama zaopatrzyła się w druty i zaczęła pracę nad swetrzyskiem. Nie wiem czy już Wam wspominałam, że absolutnie nie wychodzi mi robienie na drutach. O ile z maszyną sobie radzę, druty robią ze mną co chcą. Ponoć to wcale nie jest trudne, ale chyba zwyczajnie brak mi cierpliwości. Mam z nią mały problem chyba, mam jej stanowczo za mało. Pomijając, że nie mogę się nauczyć, to jeszcze przeraża mnie to, że powstawanie czegoś trwa długo. Zbyt długo. Od wszystkich rzeczy z wełny jest mama. Zabrała się do roboty, ładnie szło, ale nie wiedzieć czemu przestało. Leżał sobie spokojnie całkowicie zapomniany, aż w końcu na niego trafiłam przy sprzątaniu. Szybciutko powstała reszta. I oto on!









czwartek, 24 listopada 2011

To, co lubię.

Czy mówiłam już, że uwielbiam wszystko, co z futra? O szarościach wspominałam na pewno. Co do dużych swetrów nie mam pewności. Dodatkowo zdałam sobie dziś sprawę z tego, że uwielbiam morze, plażę, piasek... Nie wiem czemu akurat dziś, kiedy nie było słońca, kiedy zapanowała szarość. Może to właśnie dlatego? Tak czy inaczej mix tego, co lubię.