poniedziałek, 18 października 2021

Rysa na szkle.

Niczym bumerang krążą mi po głowie zdania. Urywki całości, której nie jestem chyba jeszcze w stanie zgrabnie ułożyć, ale muszę się w końcu spiąć, żeby to zrobić. Wracają nieustannie. Po przebudzeniu, chwilę przed zaśnięciem, na spacerze i podczas zmywania. Myślę, że dopóki ich z siebie nie wyrzucę, nie przestaną mnie dręczyć. Chociaż kto wie, może to wcale nie wystarczy...

Łudziłam się, że to może jesień, więcej czasu i więcej ciemności, ale nie, to przecież wcale nie to. W głębi duszy doskonale wiem co to jest. W końcu znam ten cierpki smak, jak nic innego na świecie. Towarzyszy mi odkąd pamiętam. Mam to pod skórą. 

Niczym bumerang wracam do napisania tego, co tak krąży. Nie zliczę, która to już próba, które podejście. Siadam, piszę, skreślam, wymazuję, usuwam. Znów próbuję. To wydaje się takie szalenie proste, a jednocześnie jest trudniejsze niż wszystko dotychczas. Trudne, bo bardzo moje, bardzo niewygodne i bardzo, po prostu.

Może to kwestia tego, że wszędzie byłam tylko gościem, zawsze na chwilę, w przelocie. Z biegiem czasu okazało się, że mam swoje miejsca, ale brak mi moich ludzi. Jak bardzo bym się nie starała, jak wielkich nadziei bym nie miała, finalnie zostaję sama. Jakby to była samotność zapisana w gwiazdach. Możliwie, że jestem okropną osobą. Możliwie, że mam zbyt duże oczekiwania względem świata. Jestem zbyt zerojedynkowa, wiem. Jestem rozczarowywana i rozczarowująca, nawet nie wiem co bardziej. Jestem królewną, której się zdaje. Tylko, że jakby mi się coś nie wydawało, że będzie na zawsze, finalnie wiadomo... Nie ma nic na zawsze. Czasem myślę, że przegapiłam szansę na przyjaźń. Albo nie jestem do niej stworzona. Albo nie da się ze mną wytrzymać i to bez szans. Swoją drogą to chyba jedyne, czego zazdroszczę innym, przyjaźń właśnie. Taka prawdziwa, wielka, jak z filmu, jak z książki... Zdecydowanie częściej towarzyszy mi niepewność. W żadnej z dotychczasowych relacji nie czułam takiej stuprocentowej pewności, że jakby co, wystarczy słowo. Zawsze jestem postacią z dalszego planu, w najlepszym wypadku z tego drugiego, niby coś wnoszę, ale jestem na chwilę. Może to strasznie egocentryczne, ale nigdy nie jestem pierwsza, najważniejsza, a serio chciałabym się tak czuć, chociaż raz. Nie wiem czy istnieje gorsze uczucie od tego, że nie jest się dla nikogo szczególnie ważnym. Być może to moja największa życiowa porażka. Możliwe też, że mam jakiś defekt, to taka moja ułomność, z którą muszę funkcjonować. Bo walczyć, to jakby z wiatrakami. Jest we mnie rysa. Pasuję przez to do mojego telefonu z rysą na wyświetlaczu. Początkowo nie moglam znieść tego, że ta rysa się pojawiła. Oczywiście z mojej głupoty... Później to zaakceptowałam i teraz cóż, wiem że jest, widzę ją, ale już mi nie przeszkadza. Może z moją rysą też będzie mi od teraz łatwiej. 

Nie zmienię już przecież tego, że nie mam przyjaciółki z dzieciństwa, nie będę świętować X-lecia znajomości z kimś z przedszkola, bo przecież nawet do niego nie chodziłam. Znajomi ze szkoły są daleko. Wszystkie wspólne drogi w którymś momencie się rozdzieliły. Wyjazdy, zmiany, decyzje, czasem zaniedbanie... Chyba pora się z tym pogodzić, po prostu, mimo że to trudne. Bo chociaż bardzo lubię być sama, nie lubię czuć się samotna. To będzie najtrudniejsze do przeskoczenia.



1 komentarz:

  1. A może to nie na Tobie jest rysa? A może jest gdzieś ktoś dla kogo jesteś najważniejsza, ale jeszcze o tym nie wiesz 🖤

    OdpowiedzUsuń