Minęły już dwa tygodnie od mojego przyjazdu. Wracając, mówiłam, że to powrót do rzeczywistości. Proces ten okazał się jednak o wiele bardziej skomplikowany... Wtedy był powrót do domu. Po prostu do domu. Do rzeczywistości zaczynam wracać dopiero teraz. Powoli, chyba trochę zbyt wolno. Chociaż przyznam szczerze, że drzwi, które trzeba za sobą zamknąć po naprawdę fantastycznej siedmiotygodniowej przygodzie, są niezwykle ciężkie. Zacinają się cholery i chyba jeszcze jest przeciąg! Wszędzie przeciąg, który jak wiadomo trzaska złudzeniami.
Ale dziś nie o tym. Minęły już dobre dwa miesiące od mojej ostatniej wizyty tutaj. Te dwa miesiące zmieniły chyba wszystko, co dało się zmienić. Obawiam się, chociaż w zasadzie to się z tego bardzo cieszę, że wróciłam zupełnie inna. Nastąpiło magiczne przewartościowanie. Odbyłam długą drogę w głąb siebie i zdecydowanie (wbrew pozorom) wróciłam szczęśliwsza. Stara, męcząca mnie ja, została gdzieś na stoku i spłynęła ze śniegiem wraz z którymś deszczem. To by się nigdy nie wydarzyło, gdybym nie ruszyła się z miejsca. Przekonałam się, że nic się nie zmieni, jeśli nie opuścimy swojej strefy komfortu. Nic, nawet drobiazg. A tuż za granicą czekają naprawdę fantastyczne rzeczy! Zmiana klimatu zaowocowała niespodziewaną miłością do gór. Najważniejsze jednak jest to, że udało mi się spełnić jedno z moich małych-wielkich marzeń. Postanowienie noworoczne przekładane z roku na rok... W sumie można by je nazwać postanowieniem dekady! (Lata lecą, cholera!) Możecie tego nie wiedzieć, w sumie raczej tego po mnie nie widać, ale zawsze chciałam się nauczyć jeździć na desce. I oto snowboard (zgodnie z moimi wyobrażeniami) całkowicie zawrócił mi w głowie! Czasem faktycznie trzeba uważać czego sobie życzymy, bo bywa, że to się spełnia. A wtedy płacz i lament, że góry daleko... No i teraz już nie ma opcji, że zima bez deski. Śnieg musi być... Przepadłam. Ale wiecie co jest najfajniejsze? Mimo, że moje myśli jeszcze cały czas krążą gdzieś w Szklarskiej (i zapewne będą krążyć jeszcze cholernie długo!), wróciłam naładowana i teraz chce mi się bardziej niż kiedykolwiek. Mam dość konkretny plan do zrealizowania i tego powinnam się trzymać. Jest tyle rzeczy, które muszę zrobić! No i z całą pewnością wracam tutaj. Chociaż przyznam szczerze, że znów miotały mną te same niepokoje. Czy warto, czy jest w tym jakiś sens. Za każdym razem, kiedy mnie tu dłużej nie ma, pojawiają się te same pytania. Nuda. Odpowiedź w dalszym ciągu bez zmian - dopóki sprawia mi to choćby najmniejszą przyjemność, nie mam zamiaru rezygnować. Może jestem głupia, ale to lubię. Choć jeszcze nigdy nie widziałam tak wyraźnie swojej niedoskonałości. Tak, tak, jest tyle do zrobienia!
Ale dziś nie o tym. Minęły już dobre dwa miesiące od mojej ostatniej wizyty tutaj. Te dwa miesiące zmieniły chyba wszystko, co dało się zmienić. Obawiam się, chociaż w zasadzie to się z tego bardzo cieszę, że wróciłam zupełnie inna. Nastąpiło magiczne przewartościowanie. Odbyłam długą drogę w głąb siebie i zdecydowanie (wbrew pozorom) wróciłam szczęśliwsza. Stara, męcząca mnie ja, została gdzieś na stoku i spłynęła ze śniegiem wraz z którymś deszczem. To by się nigdy nie wydarzyło, gdybym nie ruszyła się z miejsca. Przekonałam się, że nic się nie zmieni, jeśli nie opuścimy swojej strefy komfortu. Nic, nawet drobiazg. A tuż za granicą czekają naprawdę fantastyczne rzeczy! Zmiana klimatu zaowocowała niespodziewaną miłością do gór. Najważniejsze jednak jest to, że udało mi się spełnić jedno z moich małych-wielkich marzeń. Postanowienie noworoczne przekładane z roku na rok... W sumie można by je nazwać postanowieniem dekady! (Lata lecą, cholera!) Możecie tego nie wiedzieć, w sumie raczej tego po mnie nie widać, ale zawsze chciałam się nauczyć jeździć na desce. I oto snowboard (zgodnie z moimi wyobrażeniami) całkowicie zawrócił mi w głowie! Czasem faktycznie trzeba uważać czego sobie życzymy, bo bywa, że to się spełnia. A wtedy płacz i lament, że góry daleko... No i teraz już nie ma opcji, że zima bez deski. Śnieg musi być... Przepadłam. Ale wiecie co jest najfajniejsze? Mimo, że moje myśli jeszcze cały czas krążą gdzieś w Szklarskiej (i zapewne będą krążyć jeszcze cholernie długo!), wróciłam naładowana i teraz chce mi się bardziej niż kiedykolwiek. Mam dość konkretny plan do zrealizowania i tego powinnam się trzymać. Jest tyle rzeczy, które muszę zrobić! No i z całą pewnością wracam tutaj. Chociaż przyznam szczerze, że znów miotały mną te same niepokoje. Czy warto, czy jest w tym jakiś sens. Za każdym razem, kiedy mnie tu dłużej nie ma, pojawiają się te same pytania. Nuda. Odpowiedź w dalszym ciągu bez zmian - dopóki sprawia mi to choćby najmniejszą przyjemność, nie mam zamiaru rezygnować. Może jestem głupia, ale to lubię. Choć jeszcze nigdy nie widziałam tak wyraźnie swojej niedoskonałości. Tak, tak, jest tyle do zrobienia!
podoba mi sie połączenie tej zwiewnej, długiej spódnicy z mocnymi butami ;)
OdpowiedzUsuńznam to doskonale, też potrzebuje zawsze wiecej czasu by wrocic do codziennosci.. ;)
Każdy raz na jakiś czas potrzebuje takiego czasu, żeby się nad wszystkim zastanowić. Ale najważniejsze żeby wrócić z pozytywną, podwojoną energią! Świetnie wyglądasz i widać, że tak się czujesz :) Powodzenia w spełnianiu dalszych marzeń i postanowień!
OdpowiedzUsuńspódnica i buty są mega !!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Zocha
http://www.zocha-fashion.pl/
Co za widoki! Mega stylizacja i zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń