sobota, 15 października 2022

Wczesna wiosna.

Zjawiam się i znikam, gdybym chociaż była śliczna taka - Miss of America (parafrazując Lombard i Małgorzatę Ostrowską, oczywiście). Zjawiam się i znikam, znikam żeby się pojawić, pojawiam się z nadzieją, że tym razem nie zniknę. Wiem jednak doskonale, że zdarzyć może się dokładnie wszystko. Mogę zostać najbardziej sumienną i systematyczną z istot, mogę również zrobić to, w czym do tej pory, od dłuższego czasu, jestem tak dobra. Tak, zgadza się, wszyscy zgadli, owacje na stojąco. Zakładając jednak, że zupełnie nie wiem, co będzie, skupię się na tu i teraz. Tylko tyle i aż tyle. Widziałam już tyle wielkich planów, które zostały rozwiane niczym domek z kart, tyle złudzeń roztrzaskanych przez przeciąg, tyle nie tak to miało wyglądać, że daruję sobie deklaracje i uroczyste postanowienia. Postaram się, postaram się lepiej zorganizować swój czas, którego mi niestety ciągle za mało. Za mało godzin w dobie, za mało czasu, za mało życia w życiu. Takim jestem typem, że mi ciągle mało i za dużo chcę. Chcę lepiej, chcę więcej, chcę żeby było doskonale, a jednocześnie czuję, że czas pędzi i nie dam rady zrealizować wszystkiego tak na sto procent, tyle i tak, jak bym tego chciała. Trochę mnie to przeraża, przyznaję.

Weźmy na przykład te zdjęcia, które były robione wczesną wiosną. Świeciło słońce i było pięknie, ale zimno. Nieważne, była wiosna, wszystko budziło się do życia. Czułam, że mogę wszystko, że tym razem mi się uda zrobić dużo dużych rzeczy. I faktycznie udało się sporo, bo lepiej to rozegrałam niż rok temu, ale to i tak nie jest to. Dwa razy mrugnęłam i zbliża się listopad. Wiosna zniknęła zanim się pojawiła, lato przeleciało jak Pendolino przez jakąś małą stację, wrzesień się zaczął i jest połowa października - tak w skrócie. I tak leci tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, a ja systematycznie trafiam na zdania typu nie odkładaj życia na później... Wtedy zawsze przypomina mi się ta przypowiastka o czekaniu na coś, czekaniu, aż rozpocznie się prawdziwe życie, to lepsze, a przecież ono jest, przelatuje między śniadaniem i obiadem, między wizytą u dentysty i  wyczekaną premierą serialu. Nigdy nie będzie bardziej niż teraz. Nie będzie też jakiegoś cudownego momentu, w którym rozpocznie się to wyśnione, wspaniałe życie. Przyznam, że trochę tak mam, że niektóre rzeczy odkładam na potem, że robię coś tak trochę, tylko tymczasowo, że teraz to nie, ale później, później to będzie! A potem pluję sobie w brodę, że jestem kretynką, później to będzie i owszem, starość i żal, że jak mogłam to zwlekałam, a jak nie mogę to bym chciała. I walczę jak lwica, czasem leniwa, ale lwica, bo bardzo się boję, że faktycznie któregoś dnia się obudzę i będzie już po wszystkim. Już nie będzie czasu na poprawianie, naprawianie, bycie super, życie pełnią życia i przede wszystkim cieszenie się chwilą. Wszystko co odkładam zawsze mnie gniecie. Tak jak te zdjęcia, miały się tu pojawić w kwietniu. W końcu taki był plan...













sukienka - H&M

kurtka i okulary - Steve Madden

buty - Zara

kapelusz - Vintage (odziedziczony po Babci)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz