To był początek września. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych dni tego roku. Śmiało mogę powiedzieć, że to w zasadzie jest jeden z moich ulubionych dni każdego roku - moje urodziny. Tym razem ładne, takie trochę okrągłe. Miały być huczne. Miała być wielka impreza! W ogrodzie miało lać się wino, miała być muzyka, pyszne jedzenie i morze światełek. Miało być pięknie, wesoło i szalenie przyjemnie. Chciałam, żeby było tak, jak zazwyczaj, ale lepiej. Przez całe lato wyobrażałam sobie to wspaniałe przyjęcie urodzinowe!
Już się powoli zaczynałam zastanawiać, co na siebie włożę (wiadomo, problemy pierwszego świata). Chłodne wieczory trochę mi krzyżowały plany, bo to wymagało jednak więcej kombinowania, ale finalnie nie zdążyłam się na nic zdecydować. Nie zdążyłam ustalić daty. Szczęście w nieszczęściu, że tak na serio nie zabrałam się jeszcze za przygotowania, bo zawsze mimo planu, wszystko i tak dzieje się u mnie dość spontanicznie. Zawsze...
Małe dwa tygodnie przed urodzinami skaleczyłam się w palec. Dość mocno, krew oczywiście się lała, ale bez przesady. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz mi się taka przygoda przytrafiła. Jednak jakimś cudem, niezwykłym zrządzeniem losu i fatalnym pechem, po dwóch czy trzech dniach ręka mi opuchła i zaczęła boleć. Opuchła jak cholera i bolała jak cholera! Pierwszy raz w życiu, w prezencie niespodziance, dostałam zakażenie. Antybiotyki, moczenie w czymś żółtym, co sprawiło, że moja ręka wyglądała jeszcze koszmarniej, a myślałam, że to niemożliwe. Żeby zdobyć jeszcze kilka punktów w tej dramie, dodam, że skaleczona ręka, opuchnięta, boląca i praktycznie niesprawna, to była prawa ręka. Serio. Okazało się, że lewą mam zaskakująco sprawną, ale szykowanie wymarzonej imprezy nie wchodziło w grę. Byłam zmęczona i obolała, przechodziłam to dziadostwo gorzej, niż niejedno przeziębienie. Nie mogłam spać, bo po szczepionce też mnie bolało, więc każdy obrót w łóżku był koszmarem. Cała ta przygoda była wątpliwą, niesamowicie bolesną, w sumie dość absurdalną i ciągnącą się w nieskończoność przyjemnością.
Słowem plany uległy zmianie. Wspaniałe przyjęcie urodzinowe, to najlepsze i najpiękniejsze ever zostało przesunięte na przyszły rok. Zadowoliłam się małym, spontanicznym i kameralnym. Nie mogło być tak, że nic! Miałabym chyba koszmary przez cały rok. Ok, żartuję, ale tylko trochę. Finalnie, wyszło super, bo ten cały urodzinowy okres składał się z wielu fantastycznych chwil, nie było wielkiej imprezy, ale było kilka naprawdę przyjemnych wieczorów, no i był ten dzień ze zdjęć. Spełnienie marzenia, którego w sumie nie byłam świadoma, ale było bardzo moje! Urodzinowy piknik na plaży! Trafił się piękny, słoneczny dzień, trafiła się pusta plaża, trafiło się doskonałe towarzystwo. Żeby było jeszcze doskonalej, zdjęcia, które przy okazji zaplanowałam, wyszły dokładnie tak, jak chciałam. Ok, moja krytyczna strona może tu od siebie dużo dodać, jest w tym doskonała, ale pozwolicie, że nie dam jej dojść do głosu. Było idealnie i te zdjęcia będą mi o tym zawsze przypominać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz