poniedziałek, 17 czerwca 2013

Kolorowy kop.


Ostatnio pozbawiałam się trochę koloru. Pozbawiałam się też słów, ale więcej pozbawiać się nie chcę. To słaba zabawa, wcale mi się nie podoba! Dlatego czary-mary jest kolor. Dużo koloru. I kilka słów, żeby przerwać złą passę. Ileż można milczeć. Oszaleć można. Jestem zmęczona, nie mam na nic czasu, ale nie dajmy się zwariować... Przecież niewiele się zmieni do jesieni, a ja nie chcę milczeć jak zaklęta całe lato. Małymi kroczkami zacznę więc szukać równowagi. Złotego środka, idealnego rozwiązania... Żeby cykl przyspieszyć, żeby początek drogi nie ciągnął mi się niemiłosiernie, zaczęłam od skoku. Skoku w kolory, jak widać. To absolutnie nie oznacza tego, że odłożę na bok wszystko beżowe, kremowe, szare, jasne i blade! Polubiłam jakoś te klimaty i wyjątkowo mi się z latem dobrze komponują... Ale kolor to kolor. Mocny, wyraźny, rzucający się w oczy. Czegoś wyrazistego właśnie było mi trzeba. A wszystko zaczęło się od chusty. Cała misterna piramida kolorystyczna została ułożona pod nią. Przy okazji to jej blogowa premiera. Wstyd się przyznać, bo mam ją w szafie dawna, a to mój Castelbajac ukochany! Bywam dziwna, nawet we własnych pogmatwanych kryteriach... I co? Teraz mi głupio! Ale żeby nie czuła się osamotniona wychodząc z szafy w wielki świat internetu (chustka rzecz jasna!) zestawiłam ją z torebką (również Castelbajac). I tak oto powstała baza mojej energetycznej konstrukcji odzieżowej. Zestaw mający dać mi kopa...








8 komentarzy: