środa, 8 maja 2013

Oswojenie, więzi i odpowiedzialność.


Wrzucanie samych zdjęć nie jest szczytem moich marzeń. Pisanie 'hejka, nie mam dziś czasu, jutro coś napiszę, ale mam dla Was kilka zdjęć mojego dzisiejszego ałtficiku, buziaczki!' to żenada. Taka totalna (przynajmniej według mnie!). Z dwojga złego wolę same zdjęcia. Ci, którzy czekają na coś nowego wiedzą, że żyję, ja mam poczucie, że nie daję dupy całkowicie (tylko w połowie...). Te posty pozbawione słów są moją asekuracja przed totalnym ośmieszeniem się. Pojawiają się wtedy, kiedy zmęczenie plącze język, ale poczucie obowiązku nie pozwala iść spać. Spytacie co to za obowiązek, przecież to głupota. Ale blog to jakby postanowienie. To część mnie. Punkt, który zawsze widnieje na planie dnia. Mimo, że czasem nie zdążę go odhaczyć. Lubię tą moją przestrzeń. Przebywanie tu sprawia mi przyjemność. Pisanie, wybieranie zdjęć... Oczywiście jestem świadoma niedoskonałości swojej i swojego bloga. Wychodzę jednak z założenia, że ideałów nie ma. A jeśli już gdzieś są, to zapewne są cholernie nudne. Ja też bywam nudna, a jakże, ale idealna... Raczej nie. Ale to nie jest bajka pod tytułem zabawa w pannę idealną. Prawdę mówiąc częściej jestem do dupy niż idealna. Tak już mam. Ale się staram, nie odpuszczam, brnę dalej. Bo czuję się odpowiedzialna. Stworzyłam coś, co jest jakimś tam moim dzieckiem, czymś całkowicie moim. Udało mi się zgromadzić jakąś grupkę obserwatorów, stałych czytelników, ludzi, którzy wspierają to co robię, lubią to... Chciałoby się powiedzieć, że oswoiłam ten kawałek internetu. Stworzyłam wirtualną więź z Wami, moimi czytelnikami. To zobowiązuje. Ale też motywuje. Co tu dużo mówić - wkręciłam się w to wszystko całkowicie. Może tego nie widać. Nigdy nie mam wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko przebudować, poświęcić temu tyle czasu, na ile zasługuje. Często mnie to wkurza, ale cały czas wierzę, że to się w końcu zmieni. W to, że w końcu będę zadowolona, że Wy będziecie zadowoleni, że wszystko w końcu będzie super. le to nie dziś. Może za tydzień, może za miesiąc, ale kiedyś na pewno! Jedno jest pewne, nie zrezygnuję. Jestem w miejscu, w którym stopiłam się z blogiem. To tylko dwa lata z kawałkiem, a ja nie wyobrażam sobie, że mogłoby tego zabraknąć. Nie wyobrażam sobie, że nagle przestaje targać ze sobą aparat, że przestaję codziennie słyszeć 'to co, zdjęcia, tak?'. Nie wyobrażam sobie momentu, w którym przestaję odpowiadać twierdząco. Przestałabym tu zaglądać, ale jak to? Ja się straszliwie przywiązuję. Nie umiem porzucać od tak. Opuszczanie miejsc, osób... To wcale nie przychodzi łatwo. Przywiązuje się nawet do rzeczy, więc wyobraźcie sobie jak ciężkie potrafią być rozstania. Po Gliwicach jestem rozbita do dziś, a to już siedem lat! Więc nawet jeśli coś by się stało, upadłabym na głowę, straciła świadomość i olała bloga, na pewno bym wróciła. Trudno jest pozbyć się części siebie. I to zawsze cholernie boli. A ja bólu nie znoszę. Więc wybaczcie, jeśli czasem pojawiają się tu jakieś marne dwa zdania pozbawione sensu. Jeśli zdjęcia są kiepskie, a zestawy mało inspirujące. To jak tu wygląda jest w pewnym sensie odbiciem tego, co się u mnie dzieje. Jak bardzo jestem zajęta, zmęczona, zła, czy szczęśliwa. Nie wiem czemu taka kolejność, nieważne... I wybaczcie, że nie znajdujecie tu czysto modowych treści, ale jak głosi napis na górze strony - ten blog modowy jest tylko w pewnym sensie. Widać, co?







4 komentarze: