poniedziałek, 15 października 2012

Halo, panie Bond!

Dziś może zaskoczę czytającą część z Was. Czytającą mnie. Nie będę pisać o butach, ciuchach, własnej szafie i czubku swojego nosa. Przynajmniej to wszystko nie będzie grało pierwszych skrzypiec. Chcę podzielić się z Wami kilkoma przemyśleniami dotyczącymi między innymi Bonda, Jamesa Bonda! Jeśli powiecie, że to nijak ma się do bloga poświęconego jakieś tam modzie, polecam obejrzeć jeden z filmów. To istna rewia mody... Przed chwilą oglądałam ostatniego z Bondów na dvd, jestem gotowa na Skyfalla. Mogę spokojnie czekać na premierę i wybrać się do kina. Tym oto sposobem dowiedzieliście się, jak spędziłam 22 wieczory w ostatnim czasie. Serię oglądałam drugi raz i na tym niewątpliwie nie poprzestanę. Nie będę wdawać się w szczegóły dlaczego, po co i jak. Zostałam fanką i już. Jako baba znalazłam w filmach naprawdę sporo dla siebie. Mimo, że wybuchy mnie nie kręcą, filmy oglądam z przyjemnością. Szczególnie te najstarsze z cudnym Bondem. Najnowszy do mnie nie przemawia pod wieloma względami. Resztę lubię. Co do samej postaci Bonda - myślę, że jest jednym z bohaterów, którzy spaczyli mój mózg. I nie chodzi mi o poglądy, czy podejście do życia. Zmienił moje podejście do facetów. Kino ogólnie to zrobiło. Fakt, że nie jestem pięknością, nigdy nie byłam i nie będę, ale moje oczekiwania są gigantyczne. Patrzę na takich męskich, dowcipnych, szarmanckich i myślę sobie na jakim ja żyję świecie?! (dodam, że w tym i każdym następnym zdaniu omijam pana najnowszego) Dlaczego na mojej drodze nie stanie choćby namiastka. Jeśli już poznam kogoś, kto jest naprawdę przystojny, to ma inne braki, często zbyt wielkie i sama uroda nie jest w stanie ich zatuszować. Jest też gigantyczna grupa fantastycznych, zajętych. Aż szkoda pisać... Sporej części brakuje czegoś. To coś jest malutkie i trudne do określenia, ale bardzo odbija się na moim spostrzeganiu. Przykre. Ale nie umiem się w takich wypadkach przemóc. Chyba zwyczajnie nie jestem zdesperowana. Albo jestem wariatką. Obudzę się z ręką w nocniku, jako czterdziestka czekająca na Księcia z Bajki. Wolę pierwszą opcję. I na razie utrzymuję, że to ta właściwa. Może naprawdę wymagam zbyt wiele. Może jestem wyjątkowo naiwna i przesiąknięta ideałami rodem ze starego filmu. Ale czy to tak wiele, podejść przedstawić się i sprawić, że świat zawiruje? Patrząc realnie to bardzo wiele. Ludziom chyba już brak finezji. Dlatego nowy Bond też mi się nie podoba. Pomijając fakt, że dla mnie nawet nie stał koło przystojnego, a jak stał to znikł w jego blasku. I nie ma już tych wszystkich cech, za które Bonda uwielbiam. W Casino Royal wali teksty rodem z kiepskiej komedii romantycznej, pierdzieli o skorupach... Nawet muzyka w tle... Ech! Zdecydowanie jestem zwolenniczką zasady minimum słów, maksimum gestów. Jedno spojrzenie i wiadomo o co chodzi. Chyba jednak mogę zacząć się obawiać o swoją przyszłość. Co jeśli Książę naprawdę się nie pojawi? Nie przyjdzie, nie pocałuje i nie wywiezie Astonem na koniec świata? Panie Bond, ja tu czekam! Tylko proszę, pasuj mi wzrostem do butów...


sweter - vintage 
spodnie - Roberto Cavalli
buty - Sequin
okulary - Diverse
pierścionek - 25-urodzinowy prezent <3





8 komentarzy:

  1. ładnie, pastelowo. delikatnie i kobieco.
    obserwujemy sie gdzieniegdzie?
    pozdrawiam
    ewa
    http://thirtiesinthecity.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  2. połączenie spodni i butów mi się podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. genialne buty :)!!!!! pozazdroscic :)
    dodaje do obserwowanych i zapraszam do siebie w wolnej chwili www.mafashima.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  4. sweterek jest piękny!
    www.zezryjmnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń