niedziela, 30 grudnia 2012

Single Man & Single me.


Z ogromna przyjemnością oglądałam dziś ponownie Samotnego mężczyznę. Miałam już okazję wcześniej zachwycać się tutaj tym dziełem, ale pewnie większość z Was tego nie czytała lub nie pamięta. No i może dziś ma do powiedzenia coś innego na ten temat? Dla ciekawych - poprzedni post jest tutaj. Co ciekawe - znowu port, trochę fioletu i ten film. Wierzcie lub nie - czysty przypadek! Wracając do filmu... Trwam w zachwycie. Od tamtego razu niezmiennie do dziś. Kolejny raz zakochałam się w muzyce, w zdjęciach, w strojach, scenografii... Te wszystkie piękne drobiazgi. Poruszający i piękny. FENOMENALNY wręcz Colin Firth, którego uwielbiam coraz bardziej z każdą rolą. Niby taki niepozorny, zwyczajny facet, a hipnotyzuje z ekranu. Nie sposób oderwać od niego wzrok. I po filmie nie można też powiedzieć, że nie jest przystojny. Może nie w oczywisty sposób, jak Brad Pitt czy boski Johnny Depp... Jest męski i ma to coś. No i co tu dużo mówić - wielkim aktorem jest! Oto moje skromne zdanie z wykrzyknikiem. Nie będę się teraz rozpisywać o fabule, bo kto jeszcze jej nie zna powinien to zmienić. Sam, bez mojej pisaniny. Powiem tylko o tym, że ten film utwierdził mnie w mojej fascynacji latami 60-tymi. Tym razem nie szalonymi, tylko wersją glamour. Poważnie zastanawiam się nad znalezieniem drogi do okazania tej miłości bardziej namacalnie. Co tam słowa, nieważne bzdety. Ile osób czyta? Większość ogląda. Może właśnie to powinno znaleźć się na liście małych celów i wielkich postanowień noworocznych? Myślę, że tak.




  

 


3 komentarze: